Dusza kochająca wolność, która najbardziej na świecie boi się być sama. Krucha cząstka zamknięta w szczelnej, twardej skorupie. Mieszka w dużym, pięknym zamku. Kusi on wielu, pukających do jej drzwi, które są i będą tylko czasami lekko uchylone. Wszystko z zewnątrz wygląda idealnie, bajkowo. Czysty teatr, najlepsza aktorka. Z pięknym uśmiechem i towarzyszącą mu radością w oczach dusi się w środku, chowając prawdziwe uczucia. Czeka aż wyniszczą ją i powoli o nich zapomni, do momentu ukłucia drobnej szpilki wspomnień. Stara się, ale błądzi w niezdecydowaniu. Odbija się od otwartych drzwi. Tuła się ogrom czasu w poszukiwaniu ciepła i pewności. Morze wylanych łez nie pozwala iść na przód. Zmęczona, poszarpana, nawet obca. Usilnie krąży wokół zamkniętych domów. Pali kolejne mosty, w przekonaniu, że wie co robi... by później stąpać po wątpliwej ścieżce, zbudowanej ze zgliszcz, usilnie połączonych cienkimi nićmi. Co raz upada, na samo dno, by znów wstać i szukać szczęścia. Nie potrafi współgrać z rozsądkiem, chce nieosiągalnego, zakazanego owocu, który z czasem gorzknieje w ustach. Najpiękniejszy, najlepszy, naj... nie ten właściwy.
I've got to take it on the otherside.
niedziela, 6 listopada 2016
sobota, 5 kwietnia 2014
Akt 1.
3:30, spektakl czas zacząć.
Coś dziwnego zaczyna się dziać. Nieznane uczucie ogarnia całe Twoje drobne ciało. Nie wiedząc dokładnie dlaczego zmierzasz w jakimś kierunku. Z warstwą delikatnego ludzkiego brudu wychodzisz na scenę, kieruje Tobą jakaś siła, której pochodzenie ciężko zdefiniować. Z każdą chwilą Twoje oczy drażnią coraz bardziej światła reflektorów. Wychodzisz z bezpiecznego, ciepłego miejsca, w którym cały ten czas przygotowywałaś się do dnia dzisiejszego. Najistotniejszej chwili w Twoim życiu. Otacza Cię tłum obcych ludzi, niby wielkich, choć w gruncie rzeczy tak nieważnych. Ich twarze, natężenie światła, dźwięki, całe otoczenie nabiera ostrości. Wydobywasz z siebie zduszony krzyk, od tak dawna przygotowywaną melodię. Dławi Cię to specyficzne powietrze, charakterystyczna woń mieszanki zapachów zmieszanych z deskami Twojej sceny. Otulają Cię puchowym ciepłem, zadowoleniem i radością. Podobało im się? Spróbujesz jeszcze raz i kolejny, kolejny. Powolutku oswajasz się z publicznością analizując ich twarze, tony głosu, zapachy. Napotykasz na jeden, szczególny uśmiech. Oczy, które wydają Ci się być bliżej niż Twoja własna skóra. Zaszklone, zmęczone ale po brzegi wypełnione niebieskim szczęściem. Zapiera Ci dech w piersiach, stać Cię jedynie na delikatne mruknięcie, które spotyka się z aprobatą. Niepowtarzalny kontakt, niezmierzona siła uczucia, bezwarunkowa miłość.
Coś dziwnego zaczyna się dziać. Nieznane uczucie ogarnia całe Twoje drobne ciało. Nie wiedząc dokładnie dlaczego zmierzasz w jakimś kierunku. Z warstwą delikatnego ludzkiego brudu wychodzisz na scenę, kieruje Tobą jakaś siła, której pochodzenie ciężko zdefiniować. Z każdą chwilą Twoje oczy drażnią coraz bardziej światła reflektorów. Wychodzisz z bezpiecznego, ciepłego miejsca, w którym cały ten czas przygotowywałaś się do dnia dzisiejszego. Najistotniejszej chwili w Twoim życiu. Otacza Cię tłum obcych ludzi, niby wielkich, choć w gruncie rzeczy tak nieważnych. Ich twarze, natężenie światła, dźwięki, całe otoczenie nabiera ostrości. Wydobywasz z siebie zduszony krzyk, od tak dawna przygotowywaną melodię. Dławi Cię to specyficzne powietrze, charakterystyczna woń mieszanki zapachów zmieszanych z deskami Twojej sceny. Otulają Cię puchowym ciepłem, zadowoleniem i radością. Podobało im się? Spróbujesz jeszcze raz i kolejny, kolejny. Powolutku oswajasz się z publicznością analizując ich twarze, tony głosu, zapachy. Napotykasz na jeden, szczególny uśmiech. Oczy, które wydają Ci się być bliżej niż Twoja własna skóra. Zaszklone, zmęczone ale po brzegi wypełnione niebieskim szczęściem. Zapiera Ci dech w piersiach, stać Cię jedynie na delikatne mruknięcie, które spotyka się z aprobatą. Niepowtarzalny kontakt, niezmierzona siła uczucia, bezwarunkowa miłość.
sobota, 8 lutego 2014
Faint love.
Zatrzymaj
się, usiądź na tym cholernym skrawku dachu, 50 metrów nad gruntem.. swobodnie. Czujesz ten lekki wiatr? Czujesz jak oplata całą Twoją twarz, bawi się Twoimi
włosami, głaszcze ramiona i wplata w dłonie, jest Ci tak bliski.. Jeden mały
krok i oddasz mu się cała, będzie mógł przez najbliższe kilka ostatnich sekund
Twojego życia mieć Cię całą. Z uśmiechem na twarzy zrobisz to, zaufasz mu,
pochłonie Cię bezpieczny lot a on będzie Cię niósł w swych ramionach, do końca. Czy czujesz tą wolność? Oddajesz mu całą swoją duszę, życie i ciało.. a mimo to
nigdy nie poczujesz się bardziej wolna niż wtedy. Zapragniesz być ptakiem,
który już zawsze będzie mógł odczuwać to co Ty teraz. Krawędź dachu, na której
to wiatr flirtował z Tobą, subtelnie.. nagle staje się odległa. Wyciągasz dłoń,
On natychmiast reaguje.. czujesz go, choć nie widzisz. Całe uczucie zamknięte w
kojącym, chłodnym dotyku. Już nie słuchasz, nie patrzysz.. Twoje zmysły gasną,
pozostaje wyłącznie dotyk, do końca. Tańczysz z nim, unosi Cię lekko swoją
władczą siłą.. śmiejesz się. Okala każdy milimetr Twojego ciała. Nagle wszystko
się kończy, On wypuszcza Cię z ramion, zabiera cały dotyk, zabiera radość,
lekkość, subtelność, odbiera Ci miłość, serce, ciało i życie. Giniesz.. Oczami
duszy widzisz swoje skruszone dłonie, stęsknione za jego dotykiem.. płaczęce
krwią, całe Twoje ciało płacze krwią. Uczucie trwające ułamki sekund prysnęło
jak bańka mydlana. Jednak budzisz się, łapiesz oddech.. to już inne powietrze,
nie pochodzi z tego świata. Odpływasz zostawiając zniszczoną od środka i na
zewnątrz powłokę, uwalniasz się. Wiesz, że już nigdy nie odzyskasz siebie, nie
odzyskasz serca, nie odzyskasz tego szczęścia.. pozostaje Ci tylko dusza. I
nagle zdajesz sobie sprawę, że jednak już nie żyjesz. Nie widzisz żadnych oznak
istnienia w sobie, krew nie płynie, oczy nie płaczą, usta nie mówią. Wszystko w
tobie jest takie puste, nie masz niczego, co mogłoby poświadczyć o tym, że
jednak kiedyś obudzisz się z tej śpiączki i znów wrócisz, i będziesz znów tym
samym człowiekiem. Leżysz tak, bez oznak życia i nie możesz odejść. Nie możesz
żyć i nie możesz umrzeć, cóż za ironia. W twoim życiu jest tyle śmierci,a w
twojej śmierci tyle życia. I błąkasz się gdzieś bez celu, bez duszy, bez ciała.
Jesteś niczym drobny okruch,pozbawiony nadziei. Ty nie żyjesz, przecież to
wiesz. Wiesz, że nie można żyć, kiedy serce umarło, wiesz, że dusza nie może
żyć w martwym ciele, wiesz, że dusza umiera. Jesteś trupem, który żyje i
choruje na śmierć.
~unwritten.
Subskrybuj:
Posty (Atom)